Grzekorz Grzekorz
503
BLOG

Sąd kapturowy w Opolu

Grzekorz Grzekorz Polityka Obserwuj notkę 0

 

Sąd kapturowy* w Opolu – fakt to czy fikcja? Kto teraz to rozsądzi...
Tylko czterech miesięcy (1.09.2009 - 2.02.2010) potrzebował opolski sąd apelacyjny na zweryfikowanie 10 letniej(!) ”żmudnej” pracy miejscowej prokuratury i sądu niższej instancji, w postaci klikudziesięciu wytworzonych tomów dokumentów, aby klepnąć wyrok „rejonówki”, oraz dołożyć kary innym których owa była łaskawa uniewinnić.  Z prostej przyczyny. Logika rozumowania sądu rejonowego wskazywała bowiem - i słusznie, iż dwóch głównych oskarżonych w sposób zasadny nie może być winnymi wogóle, więc sprawa nadaje się do zsypu. Ale pomocnym okazała się apelacja oskarżyciela - opolskiej prokuratury, która zorientowawszy  się iż misternie ułożony akt oskarżenia trafić może na przemiał, wysmażyła kolejny kwit. A że urągający powadze urzędowi jaki reprezentuje i sądowi któremu go przedstawia - któż się połapie. Sami swoi. A sprawiedliwość musi być po ich stronie. Znaczy czyjej?
Wyrokiem z dnia 2 lutego 2010 r. Sąd Okręgowy w Opolu (w składzie: P-cy Andrzej P., sędziowie: Artur G. I Waldemar K.) odrzucił apelacje oskarżonych: Grzegorza K. i Mariusza K. w sprawie Dobrych Domów Opole, skazując ich na karę więzienia i grzywny, odpowiednio na 2 lata i 20,0 tys. zł., oraz 1 rok i 15,0 tys. zł. Grzegorz K. (za NTO z 2.02.10): - „...Został uznany winnym tego, że pełniąc obowiązki prezesa zarządu spółki Dobre Domy Opole działał na jej szkodę. Fima straciła ponad 3 mln zł.” NTO tamże: –„...Mariusz K. został skazany na rok więzienia oraz 15 000 zł grzywny za to, że pomógł Grzegorzowi K. w tym procederze.” NTO kończy artykuł:  „...Przypomnijmy. To od sprawy Dobrych Domów swój początek wzięła afera ratuszowa, w której skazany został m.in. Leszek P., były prezydent Opola i wojewoda.”  Z kolei Gazeta Wyborcza informuje:  -„...Przypomnijmy, że sprawa toczyła się od 2002 roku. Wtedy też prokuratura postawiła K. zarzuty, a kilka miesięcy później ten opowiedział śledczym o powiązaniach DDO z opolskim ratuszem, co było przyczyną słynnej afery ratuszowej i początkiem kolejnych dwóch procesów. Prokuratura zarzuciła Grzegorzowi K. działanie na szkodę spółki, czym miał spowodować stratę przeszło 3,1 mln zł. Na jeszcze większą stratę - 4,8 mln zł miał narazić DDO Mariusz K., były prokurent spółki. Sąd Okręgowy w Opolu w 2008 roku skazał Grzegorza K. na dwa lata więzienia i 54 tys. zł grzywny, a Mariusza K. na rok więzienia i 15 tys. zł grzywny. Poza tym sąd uznał, że kwota strat, którą wyliczyli prokuratorzy, była "z księżyca wzięta" i ustalił, że K. naraził spółkę DDO na starty ok. 426 tys. zł.”.
Będziecie siedzieć obaj - wieszczył Stanisław P., wówczas P-cy Rady Miasta Opola, jeden z głównych architektów opolskiej afery ratuszowej. Nie bez powodów jak widać. Jak na dłoni ukazała się siatka powiązań i uzależnień struktur rządzących miastem. Nitki tej siatki sięgnęły bardzo wysoko. Z tak potężnym układem podjęli walkę ww. wespół ze sprzyjającą wówczas redakcją niezależnej prasy lokalnej - Nową Trybuną Opolską (NTO). Prokuratura, sądy i policja miały ogromny przerób. Ale to było tak dawno... Czyżby? Już same cytowane wyżej bieżące enuncjacje prasowe budzą spore wątpliwości wszelkiej natury. Z tą rozumną włącznie.
Aby treść była zrozumiana szerszemu audytorium, unikając języka prawniczego w cytowaniu orzeczeń, uzasadnień i paragrafów, użyję sformułowań prostych, jasnych ale bez zamiaru krzywdzenia kogokolwiek, z biorących w tej całej hucpie udział. Grzegorz K. wybrany w 1998 r. do  zarządzania firmą mającą wybudować nowe osiedle w Opolu nie był człowiekiem znikąd, a udziałowcy go ustanawiający także. Z rekomendacją i 100 % poparciem, udziałowcy zgłosili fakt wyboru zarządu przed właściwym sądem. Sąd również uznał wniesione udziały pieniężne i w aporcie (niepieniężne) za właściwe co do ich wartości. Tak stworzona spółka prawa handlowego pn. Dobre Domy Opole Sp. z o.o. (DDO) rozpoczęła swoją działalność, nazywaną deweloperską. Budowa dużego osiedla mieszkaniowego na przestronnym gruncie, wraz z całą infrastrukturą towarzyszącą (drogi, kanalizacja, wodociągi i sieci energetyczne), to zadanie również dla wielu lokalnych firm i instytucji, oraz służb miejskich. Kilkaset mieszkań (ca. 400), w atrakcjnej niskiej zabudowie, to inwestycja wówczas szacowana na ok. 25 – 30,0 mln zł. Lokalizacja całego przedsięwzięcia również stanowiła o atrakcyjności oferty mieszkaniowej. Chętnych na zakup mieszkań nie brakowało. Prace budowlane rozpoczęły sie zgodnie z harmonogramem prac, przyjętym wraz z całym obszernym planem biznesowym opracowanym przez p. Mariusza K. Plan ten, mimo różnych niekorzystnych zdarzeń, został zrealizowany w 100 % (!). Jednym z niekorzystych zjawisk była konieczność wzmacniania gruntu przez palowanie lub jego wybieranie. Zawiniły służby miasta, zlecające wcześniej jego badanie firmie nie posiadającej odpowiednich uprawnienień.
Dobór firm realizujących poszczególne zakresy prac budowlanych odbywał się z udziałem stworzonej komisji reprezentującej udziałowców. Oczywistym był fakt preferowania firm lokalnych. Tak więc do prac przystąpiło wiele firm, jak się okazało po czasie, z różnym potencjałem wykonawczym oraz doświadczeniem. Tak jak na każdej tego typu inwestycji, musiano wymieniać wykonawców i dostawców, aby sprostać planowi budowy. Tak powstały pierwsze napięcia i nieporozumienia. Zarząd DDO, jako pierwszemu niesolidnemu wykonawcy podziekował za współprcę, tzw. generalnemu wykonawcy, lobbowanej przez urząd miasta (Stanisław D. i Leszek P.) firmie BGH-RM z Lubina (f-ma córka giełdowej spółki GKHM Polska Miedź S.A.) . Firma ta przygotowywała się również do wejścia na budowę opolskiej obwodnicy (ca 120,0 mln zł). Jaką kondycję firma ta przedstawiła przekonał się urząd i opinia publiczna (za NTO), po dokonanym śledztwie i postawionych zarzutach przez prokuraturę szefowi wydziału przetargów Remigiuszowi P. Materiały uzyskane przez prokuraturę pochodziły ze zbiorów zarządu DDO (G. Korzeniewski). Naturalnie nic nie wyszło z jej udziału w inwestycji drogowej. Kolejnym lobbowanym przez urząd miasta (przez ww.) do roli generalnego wykonawcy stała się firma Ekobud z Brzegu, należąca do Eugeniusza K. Jak się potem okaże, była to główna postać łącząca „interesy” pozostałych graczy m.in. wymienionych na wstępie. Trudno nie wspomnieć w tym miejscu o nieżyjącym śp. Tadeuszu Sz., który był zwornikiem wszystkich biorących udział w przedsięwzięciu postaci i firm. Był osobą publiczną, znaną i szanowaną, a także i kontrowersyjną. Relacje DDO z firmą Ekobud nie układały się, ze względu na notoryczne uchybienia w realizacji budowy, nierzetelne rozliczenia i wystawianie fikcyjnych faktur. Mając mocne poparcie we władzach miasta i radzie nadzorczej DDO, starała się narzucać własny cykl realizacji zadań, często niezgodnych z umową, o znamionach samowoli budowlanej. Ostrzeżona rozwiązaniem umowy podjęła działania retorsyjne, m.in. składając wniosek o upadłość DDO. Wydawałoby się to absurdem, wręcz podcinaniem gałęzi na której sama siedzi.
Niebawem okazało się jak znaczne siły sprzymierzyły się przeciwko zarządowi DDO, kiedy sąd odrzucił ten wniosek jako niezasadny, uznając argumenty i stan spółki DDO za zadawalający. W czym więc tkwił sens takiego zachowania właściciela Ekobudu. Ano okupione to było 5 % prowizjami od wystawianych faktur dla DDO, którymi beneficjentami byli notable z ratusza miejskiego. Jako że świadkowie i uczestnicy wręczeń tych wziątek w większości byli zgodni na przesłuchaniach i konfrontacjach, więc stało się jak było to do przewidzenia. Seria zatrzymań, które wszyscy znamy z lektury gazet i przekazów medialnych. W tym miejscu należy wspomnieć niebywały zapał dziennikarzy z NTO, pod nowym wówczas i niezależnym właścielem. Prowadzący śledztwo dziennikarskie młody adept tej sztuki Krzysztof Z., zaskakiwał dynamiką i pomysłowością dotarcia do źródeł osobowych i dokumentów. Pozazdrościć mogła prokuratura, nienadążająca za rozwojem wypadków. Stąd przewlekłe śledztwa i czynności z tym związane, prowadzone również na drugim końcu Polski (Trójmiasto).
Przed wybuchem afery ratuszowej odbyły sie manewry i konsultacje o zmianę zarządu DDO (G. Korzeniewski) z jednoosobowego na trzy, dla wypełnienia nieokreślonej nowej misji spółki. Gdy i ten zamiar się nie powiódł, Eugeniusz K. za namową mecenasa Arkadiusza L., złożył zawiadomienie do prokuraturz rejonowej w Opolu o popełnieniu przestępstwa przez prezesa zarządu spółki DDO, polegającym na niewypełnieniu weksla o wartości ok. 2,5 mln zł, stanowiącego aport udziałowca większościowego firmy DDF Finanse S.A. Że aportem nie był weksel, tylko zabezpieczeniem wierzytelności (zobowiązania), bo tak stanowiła umowa spółki, to dla prokuratury i potem sądów było bez znaczenia. Sposób pokrycia udziałów powstał w opolskich kancelariach, stosowany wówczas w Polsce w wielu przypadkach. Sąd to przyjął i umieścił w rejestrze RHB. Zawiadomienie zostało upublicznione w lokalnej Gazecie Wyborczej, sprzyjającej wówczas władzom miasta. Odźwięk artykułu na ten temat był bardzo niekorzystny dla DDO. Kolejny raz zafunkcjonował efekt podcinanej gałęzi. Wrogi i niebezpieczny plan przejęcia aktywów spółki DDO przez Ekobud i osoby ww. wymusił na DDO działania obronne. Złożono bezzwłocznie miastu ofertę nabycia udziałów większościowych. Miasto odmówiło. Wówczas ofertę nabycia złożyła firma AUF s.c. z Opola, w efekcie przejmując te udziały, wraz ze zobowiązaniami. Stało się to wszystko za wiedzą i zgodą wszystkich udziałowców DDO.  Sposób pokrycia udziałów przez AUF odbył się na warunkach umowy w ramach dozwolnego prawem, udzielenia krótkotrwałej (trzy dniowej – sic!) pomocy finansowej przez DDO na podstawie dozwolonej umowy depozytowej. Ten zabieg miał przede wszystkim wyciszyć opinię publiczną i uspokoić kontrahentów DDO.  Ponadto, cała ta operacja miała na celu przejęcie udziałów przez Ekobud, poprzez pokrycie zobowiązania kapitałowego wynikającego z umowy spółki. Umowa taka została zawarta i udziały pokryte w całości (ok. 2,5 mln zł). Tymi działaniami zostało uratowane całe przedsięwziecie i majątek osób które zainwestowały w swoje własne mieszkania. Nikt z osób biorących w tej operacji nie odniósł żadnej korzyści, jak i nie poniósł szkód bądź strat, powielanych w materiałach procesowych w milionowych rozmiarach.
To że straciły na tym interesie osoby z politycznego świecznika, angażujące się do tej sprawy po obu stronach barykady, to zyskali z pewnością właściciele pieknych mieszkań. A że tyle wyszło innych brudów przy okazji to cóż. Niech się teraz wstydzą uczestnicy tych klik i koterii, wzajemnie od siebie zależnych korporacyjnych zbiorów.  Sporzadzając kalendarz tamtych wydarzeń, układając listy obecności i rejestr podejmowanych czynności, tych rozumnych ale w wiekszości absurdalnych, wynika że działania wymiaru sprawiedliwości jakoś dziwnie ułożyły się z kalendarzem politycznym i statystycznym. Udział mediów w tych wydarzeniach był znaczny. Forum Gazety Wyborczej biło wszelkie rekordy. Zarząd spółki DDO wydawał tan oświadczenia i komentował wydarzenia na bieżąco. Są tego kopie, ale nie w aktach. Prowadząca śledztwo prokurator Sylwia Ch., notorycznie myląca się w matematycznych podsumowaniach szkód wyrządzonych przez Grzegorza K. i Mariusza K. idących w miliony, które stawiając im w zarzutach za pośrednictwem mediów, nie była łaskawa wpierw o nie zapytać. Nic na obronę stanowi jej młody wiek i brak doświadczenia zawodowego i życiowego. Jej bezpośredniego zwierzchnika, nadzorującego dochodzenie prokuratora Pawła N., nie zdziwił plan pracy w tym zakresie, którego de facto nie było. Skąd wzięła się przewlekłość prowadzących czynności prokurator Sylwi Ch. Czy tylko z nieopanowaniem pracy na komputerze, czy innymi problemami i zajęciami. Gdy udało sie jej sprokurować pierwsze zarzuty ww., po nieudolnym przepisaniu nielegalnego „audytu”  zleconego przez nowy zarząd DDO firmie audytorskiej, Grzegorz K. natychmiast zawiadomił prokuraturę o popełnieniu przestępstwa polegającego na sporządzeniu fałszywej opinii. No i jakie były losy tego merytorycznie uzasadnionego zawiadomienia. Jej szef Paweł N. był zaskoczony, badź udawał zaskoczonego tym zdarzeniem, przekazanym mu przez Grzegorza K., o którym winien być poinformowany w trybie służbowym. Czy plan pracy prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawie DDO miał dotyczyć jedynie przesłuchań wybranych świadków na okoliczność zakupu mieszkań, a dokładnie z jakich źródeł uzyskali informację o budowie osiedla i kto ich namówił do ich zakupienia? Te przyjęte zeznania od ok. setki osób, to główny ciężar gatunkowy popełnionych przestępstw, w przeliczeniu na ilość tomów akt. Nie przesłuchano natomiast,mimo wniosków obrony, kilku biznesmenów którzy również kupili wiele mieszkań. Nie wpisywali się w plan procesowy oskarżenia. Obecnie prokurator Sylwia Ch. pracuje w warszawskie prokuraturze krajowej w wydziale zabójstw. Zadziwiająco szybka ścieżka awansu.
Jak to sie stało, że prokuratorzy nie uwzględnili faktu, że weksla nie można było wypełnić ze względu na jego niebycie, a udziały zostały pokryte w pełnej wartości. Urwał się film którego sklejenia nie podjął się z obowiązku ani prokurator ani sąd i to we wszystkich instancjach. Z DDO nie wyparowały żadne 3 miliony, ani inne kwoty. Więc kto zgotował ten los wszystkim oskarżonym i dlaczego. Na czyje polecenie. Czy przed sądem musiało dochodzić do gorszących scen notorycznego uniemożliwiania swobodnej wypowiedzi. Jak mógł sąd w osobie p-cego Mateusza Ś. obrazić na rozprawie oskarżonych, uzasadniając odrzucenie ich wniosku o obronę z urzędu, że mogli zebrać pieniądze na obronę jak pracowali w DDO. Jak można było przed sądem uczestniczyć w spektaklu wywołujacym salwy śmiechu z udziału nie orientującego się w prawie bilansowym ponad 80 letniego biegłego sądowego, odpowiadającego na pytania sądu i oskarżonych. Posługującym się zresztą tym samym fałszywym materiałem źródłowym co prokurator Sylwia Ch. stawiająca zarzuty. Czym sąd w pierwszej instancji kierował się odrzuceniem uzasadnionych i odpowiednio udokumentowanych wniosków oskarżonych o przyznaniu oskarżonym obrony z urzędu. Odmówieniem podstawowego prawa do obrony, uniemożliwił prowadzenie właściwego procesu. Pobieżne nawet przyjrzenie się wszelkim wnioskom składanym przez oskarżonych, widać ich merytoryczne uzasadnienia. Trudno się oprzeć wrażeniu, dlaczego sąd w I. instancji nie zwrócił akt do prokuratury na wniosek oskarżonych. Akta mimo to zostały wydane do prokuratury, a efekty tego wydania można wychwycić min. w zeznaniach świadków oskarżenia uzupełniających zeznania w prokuraturze. Dotyczą stale tej samej materii - fałszywej opinii biegłych rewidentów powiązanych z osobami występujących w aferze ratuszowej. Jeden i ten sam sąd w Opolu serwuje wyroki wobec osób uwikłanych w obu przypadkach. Jakimi względami się kieruje, uzyskiwanymi wirtualnymi korzyściami przez oskarżonych, czy pochodzeniem. Grzegorz K. i Mariusz K. osiągnęli marne lub żadne korzyści, poza gehenną 10 lat upokorzeń i stresu. Opolscy notable korzyści finansowe bezsprzecznie uzyskali, majątki nie utracili, a pracę koledzy załatwiają. Chwile ich pobytu w odosobieniu wydają sie wpisanymi w scenariusz. Wystarczy przejrzeć artykuły z ogólnopolskich gazet wspierających rządy SLD, w tym również tygodnik NIE, aby zrozumieć jak praworządnym krajem była i jest nadal Polska. Fałszerzom „na zlecenie” dokumentów biegłych księgowych i opinii we wszystkich instancjach, kreujących przestępców w osobach obecnie skazanych, umknął fakt odpowiedniego zaksięgowania straty, zmienionej w procesie na szkodę. Skoro się nie pojawiła w oficjalnym bilansie spółki, to po prostu faktycznie nie istniała! Również dowodów wypłat z ponoć fałszywych umów zawartych z Mariuszem K. w bilansie śladu brak. Ani umów, ani dowodów kasowych wypłat. Wniosek z tego jest jeden - przestępstwa nie było. Być nie mogło, a jednak... . Uwiarygodniono opinie sporządzoną przez zlecających, wykonujących i wykorzystujących je zorganizowanych złoczyńców.
Ciekawy, ale zastrzeżony przez autora do publikacji, jest obszerny mail Grzegorza K. z 28.08.2008 r. do obecnego redaktora naczelnego NTO Krzysztofa Z., w odpowiedzi na jego propozycję wydawniczą pod roboczą nazwą „Czy warto było...?”. Pozostała ona bez echa. Czyżby punkt widzenia zależny był od siedzenia i innej misji nowego właściciela gazety. A wielu pamięta do dziś te czarno-białe pierwsze strony NTO z 11 października 2002 r. rozklejane na słupach ogłoszeniowych pt. „Nie były to Dobre Domy”, oraz z dnia następnego pt. „To było bagno”, czy z 14 października 2002 r. pt. „Wojewoda w opałach”. Te obszerne i kolejne reportaże śledcze nie powstałyby bez współpracy redakcji NTO z Grzegorzem K. i Mariuszem K. Czy prokuratorzy i sędziowie ze sprawy DDO nie czytali gazet, nie mieli kontaktu z internetem i byli głusi na wywiady w publicznych lokalnych mediach. Prokurator Sylwia Ch., skwitowała to bardzo któtko - gazeta nie jest dowodem w sprawie. Ale to tam przecież można byłowyczytać że Opolanie coraz głośniej mówią o polityczno-biznesowym układzie, który współrządzi miastem.Jak wymownym jest kolejny tekst w NTO z dnia 16 października 2002 r pt. „Nie chcą Dolaty na uniwersytecie”. Dwaj studenci wydziału ekonomicznego UO domagali się zwolnienia prof. Stanisława D. z uniwersytetu z powodu jego uwikłania w aferę Dobrych Domów. Tomasz Kwiatek i Tomasz Strzałkowski w liście do rektora UO napisali m.in.: "Największy dziennik regionalny w niezwykle dobrze udokumentowanym reportażu ujawnił mechanizm korupcyjny związany ze spółką Dobre Domy. Jednym z niechlubnych bohaterów tego tekstu jest prof. Stanisław Dolata, pracownik naukowy Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Opolskiego. (...) Fakt, że pracownikiem opolskiej uczelni jest człowiek, któremu publicznie postawiono bardzo poważne zarzuty, narusza dobre imię UO. Dlatego zwracamy się z apelem do Jego Magnificencji o natychmiastowe zwolnienie z uczelni prof. Stanisława Dolaty, który sprzeniewierzył się w swojej działalności podstawowym zasadom etycznym".
Stanisław D. Był również przewodniczacym Rady Nadzorczej spółki DDO. Miał doskonałe rozeznanie w jej sytuacji majątkowej, oraz w każdych jej zamierzeniach biznesowych i personalnych. Dzieki zaistniałej sytuacji, chcąc nie chcąc wsparł plan Grzegorza K. i Mariusza K. przejęcia udziałów większościowych przez Ekobud. Powołanie nowego zarządu spółki było jego dziełem, mimo sprzeciwu innych przedstawicieli miasta w jej władzach. Tak więc plan restrukturzyacji spółki realizowali ci sami ludzie, którzy wcześniej działali na rzecz jej pogrążenia, czy wręcz jej zniszczenia. Szczególną rolę w tym procederze odegrał mecenas Arkadiusz L. z Wrocławia, który był autorem zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa   przez Grzegorza K., Mariusza K. i osób z nimi związanych służbowo a nawet rodzinnie. W sytuacji ratowania swoich mocodawców stworzył na prędce plik dokumentów składających się na umowę nabycia udziałów w spółce DDO przez Ekobud, zawierające w wielu miejscach rażące błędy i niezgodne ze stanem faktycznym dane. Tak więc za złożeniem podpisów na tych dokumentach przestał istnieć problem pokrycia udziałów przez DDF Finanse i AUF. Weksel oficjalnie został zniszczony, a na aktywach spółki DDO pojawiła się wartość w postaci ok. 2,5 milionowej kwoty o której mowa we wstępie, a której do dnia dzisiejszego nie znalazła prokuratura i wszystkie instancje sądów opolskich, jedynie poza wskazaniem i skazaniem winnych jej utraty na rzecz rzekomej ogromnej wyrządzonej jej szkody przez osoby działające wspólnie i w porozumieniu, itd.
Jak inaczej traktować ten ciąg zdarzeń jak nie przesłanki by sądzić, że w tym przypadku możemy mieć do czynienia z ewidentnym nadużyciem władzy przez prokuraturę. Jak inaczej traktować postawę sądu rejonowego w osobie sędziego sądu rejonowego wówczas asesora Mateusza Ś., który miał pełną wiadomość co do wątpliwej i zawiłej wagi zarzutów aktu oskarżenia ww. osób. Sąd dał temu świadectwo w postanowieniu z dnia 5 września 2003 r. o zwrócenie się do sądu apelacyjnego we Wrocławiu, o przekazanie sprawy do rozpatrzenia sądowi okregowemu w Opolu, przed którym toczyła się sprawa w tzw. aferze ratuszowej. Sąd w obszernym i starannie uzasadnionym postanowieniu, podnosząc iż sprawa dotycząca czynów karalnych z art. 296 § 1 i n. K.k.,sprecyzowanych aktem oskarżenia wobec Grzegorza K. i Mariusza K., należą do jednych z najcięższych spraw z jakim musi sie zmierzyć sąd rejonowy. Warto w tym miejscu zacytować istotny fragment tego postanowienia wniosku sadu rejonowego: - „... Sprawy dotyczące czynów z art. 296 § 1 i n. K.k. należą do najtrudniejszych pod względem dowodowym wystepków określonych w Kodeksie karnym, niejednokrotnie powiązane są z oceną - pod kątem motywacji, zamiaru i związanej z nimi odpowiedzialności karnej – podejmowanych przez osoby zarzadzające m.in. spółkami prawa handlowego decyzji z zakresu prowadzonej działalności gospodarczej,wymagającą biegłej znajomości przepisów cywilnego, gospodarczego prawa materialnego, czy też wiedzy z zakresu księgowości, a także znacznego doświadczenia życiowego. Przy przestępstwach nadużycia zaufania, niedopełnienia obowiązków, niejednokrotnie konieczna staje się ocena opinii sporządzonych przez biegłych z zakresu rachunkowości, biegłych rewidentów, szczegółowej i wnikliwej oceny związku z osiąganymi wynikami finansowymi a działaniami osób zajmujących sie sprawami osoby prawnej. Tym bardziej jeżeli zważyć, iż część z oskarżonych zasygnalizowała potrzebę zasiegnięcia opinii biegłego sądowego. (...) W świetle podniesionych okoliczności dotyczących szczególnej wagi oraz zawiłości przedmiotowej sprawy, Sąd Rejonowy zważył, iż z punktu widzenia przesłanek dotyczących szczególnej wagi sprawy lub jej zawiłości oraz celowości rozpoznania tejże sprawy przez sąd wyższego rzędu ze względu na doświadczenie sądu w rozpoznawaniu spraw zawiłych faktycznie i prawnie – dla jej rozstrzygnięcia wymagana jest szczególna wiedza oraz doświadczenie życiowe właściwe Sędziom orzekającym w Sądzie Okręgowym jako Sądzie pierwszej instancji.”  Z tym stanowiskiem trudno się nie zgodzić, tak bowiem działać winien każdy niezawisły sąd w Polsce. Razi co prawda ta wrzutka o zasygnalizowaniu przez oskarżonych potrzebę zasięgniecia  opinii biegłego sadowego, a były to wnioski merytorycznie dogłębnie uzasadnione i powtarzalne, widać z tego być może zawiłe i niezrozumiałe. Więc rodzi sieę kolejne pytanie, dlaczego Sąd nie przychylił się do żadnych wniosków w tej materii, począwszy od wniosku zwrotu akt sprawy do prokuratury, celem dokonania wszelkich czynnosści eliminujących te wątpliwości. W tak długim okresie czynności procesowych można było dojść sprawnie i szybko, czy szkoda faktycznie zaistniała, czy tylko była bezprawnym tworem na rzecz wyeliminowania osób w sposó niezwykle haniebny.
Do koszyka sądów opolskich od sprawy DDO, a w szczególności ku przypomnieniu sędziemu Mateuszowi Ś., szczególnie wówczas gdy targała go rozterka i pisał wyżej cyt. wniosek do sądu apelacyjnego we Wrocławiu o przekazanie akt sądowi okręgowemu,  wrzucam puzzla do całej układanki w postaci odpowiedzi na akt oskarżenia z dnia 6 października 2003 r.(!) adw. Janusza Filipowicza z Kancelarii adwokackiej w Opolu, obrońcy oskarżonego śp. Tadeusza Sz. Otóż tam szanowni prokuratorzy i sędziowie, znany wam i szanowany w całym środowisku opolskiej palestry mecenas, posiadający dużą wiedzę oraz nie mniejsze doświadczenie życiowe, a w szczególności z zakresu prawa spółek handlowych, prawa bilansowego, wekslowego i obrotu wierzytelnościami, ukazał co wart jest akt oskarżenia i co należy z nim uczynić. Nie podjęliście rzuconej rękawicy, doprowadzając do wydania okrutnych i niesprawiedliwych wyroków. A na czterech stronach, które z obowiązku mieliście wszyscy w ręku, wyłuszczył i wytłuszczył(!) był bezbłędnie, co należy uczynić by nie popełnić błędu. By być po prostu niezawisłym. Do dziecinnie prostej układanki, z jakichś powodów nikt nie dołożył tego brakującego puzzla. Tego o wartości 2.425.050,- zł. Czyżby fakt jego wcześniejszego odkrycia zachwiałby podstawami egzystencji opolskiego wymiaru sprawiedliwości zmagajacego się wówczas z wielką i wielowątkową aferą ratuszową? W tym miejscu stanowisko powinni zająć oskarżeni Grzegorz K. i Mariusz K., których używano na przemian jako oskarżonych i oskarżających. To można wyczytać z akt obu spraw, na przemian jako uwikłani i przedstawiani jako wcześniej karani, np. grzywnami (dot. DDO), badź miesięcznymi aresztami za niestawienie się na rozprawie (nie wykonane -niedostarczone właściwe zawiadomienia, choroba). Zważyć, iż afera ratuszowa sięgała szczytów ówczesnaj władzy w Polsce, w której zaangażowali się m.in. minister spraw wewnętrch i administracji Krzysztof J. i minister sprawiedliwości Grzegorz K., oraz posłowie ziemi opolskiej Aleksandra . J. i Jerzy. Sz., to ww. oskarżonych wmontowano w polityczną rozgrywkę w walkę o władzę na opolszczyźnie. Dziwić nie może teza stawiana przez ówczesną opzycję, iż sprawa DDO to zakamuflowany proces polityczny. Zaiste, jakby spojrzeć na ówczesny kalendarz wyborczy to jest coś na rzeczy.
Przyszywanie oskarżonym niebywałych łatek, przedstawiających ich w mediach z imienia i nazwiska, jako ludzi nastawionych na łatwy zarobek, obracających wielką kasą i pływajacych w luksusach. Casus oskarżonego Grzegorza K., przedstawionego w telewizji państwowej, w czasie najwiekszej oglądalności, jako goszczącego opolskich włodarzy na swoim pełnomorskim jachcie „Bonawentura”, jest tu najlepszym przykładem. Gwoli ścisłości, krótki rejs po zatoce miał miejsce w czasie sopockiego festiwalu, wynajętą w tym celu rejsową łodzią jachtową. Tradycyjni goście z Opola przebywali na koszt sopockiego magistratu. Ta informacja dotarła równiez poza Polskę za pośrednictwem stacji TV Polonia. Jak więc ocenić stan umysłów ludzkich, którzy karmieni byli od samego początku, zaborem z kasy DDO kilkunastu milionów zł, potem kilku mniej, a na koniec tylko 3,0 mln zł. O rewizjach w domu oskarżonych w poszukiwaniu dokumentów ze sprawy DDO i afery ratuszowej, o wieźniarce która z Opola przyjechała do Sopotu, z panią prokurator, policjantem i policjantką, szkoda w tym miejscu pisać.
Tak już kiedyś bywało, nawet nie tak dawno. W 1983 r. po długich poszukiwaniach ówczesne SB odniosło sukces, ujmując wroga ludu, który przemocą starał się obalić ustrój państwowy. Grzegorzowi K. bo o nim mowa, następnego dnia w telewizji, potem w prasie, przedstawiono jako niezwykle groźnego przestępcę, który wydawał i kolportował zabronione pisma, na maszynach poligraficznych nabytych za dolary, które to urządzenia i harmonie pieniędzy mógł widz zobaczyć, a i poczytać w oficjalnej gazecie. Prokurator zaś, umęczonemu przez trzy dni w esbeckiej katowni przy ul. Okopowej, przedstawił w sądzie gdańskim wniosek o trzy miesięczny areszt podyktowany przez esbeka, po czym ten w asyście jeszcze dwóch drani, skutego odstawił do przyległego wiezienia na ul. Kurkowej. Akt oskarżenia dotarł długo później. Poźniej, kolejne przydłużenia a nawet i bez. Poniżenia, upokorzenia, brutalne kary i gehenna rodziny.  Aż do słynnej amnestii,  wyproszonej u Pana Boga przez Papieża Polaka. Czy są w tym jakieś podobieństwa. Jak wiele sie zmieniliśmy. Pozostawiam to czytelnikom. Polecam też wymiarowi sprawiedliwości w całej Polsce, z życzeniami bycia niezawisłym w dosłownym tego słowa znaczenia. Polecam to również kolegom dziennikarzom, aby byli sobą i stronili od pokus, kosztem krzywdy bliźniego. Czas pokaże czy było warto.
Tymczasem za NTO z 13 maja 2008 r. w art. pt. „Dobre Domy. Byłe władze oczyszczone” czytamy że władze miasta i spółki DDO, drugi i trzeci prezes zostały uwolnieni od dużo poważniejszych i namacalych zarzutów. Po kolei z zarzutów uwalniani są osoby z afery ratuszowej. No i znowu ten kalendarz wydarzeń, zbieżny z kolejnymi wyborami.
Więc do jakiej kategorii więźniów przypisać skazanych Grzegorza K. i Mariusza K., skoro nie uzyskali konkretnych korzyści z przestępczego procederu które im przypisano, ani nikt nie poniósł szkód naliczonych jak się okazuje z sufitu. Nie ulega wątpliwości, że podłożem w całej rozciągłości sprawy jest polityka. Ciekawy jest przekrój sędziów przewijających się w obu procesach. Czyż nie nastąpił aby konflikt „interesów”?
Spotkałem się też z opinią, głoszoną przez osoby mających bliski kontakt z osobami zamieszanymi w aferę ratuszową, iż nie dziwi ich nasza sytuacja jako osób ze stawianymi absurdalnymi merytorycznie zarzutami w sposób niezwykle agresywny, z udziałem organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Wg. nich oskarżeni posiedli ogromną wiedzę o osobach sprawujących władzę polityczną i wykonawczą w Opolu, pod każdym względem. Będąc uczestnikami i świadkami przeróżnych zdarzeń z ich udziałem, tych formalnych i zupełnie przypadkowych, również na gruncie prywatnym, tworzył się im bardzo klarowny obraz sieci lokalnych powiązań i uzależnień. Nie ukrywając tej wiedzy, stali się niebezpiecznymi przeciwnikami. Po zreflektowaniu się zwalczających się eseldowskich frakcji natychmiast zwarli szeregi i przeszli do kontrataku. Nie przeszkodziły im w tym kolejne wybory. Ten stan trwa do dnia dzisiejszego.
A wszystko miało swój początek w dniu kiedy do prezesa spółki DDO zapukał emisariusz ówczesnego szefa opolskiej prokuratury Józefa N. Był nim znany działacz mniejszości niemieckiej, jego bliski znajomy o wyjątkowej kulturze osobistej, p. Herman M. Przedstawił propozycje spotkania i jego cel, pozostawiając nr. telefonu komórkowego p. Józefa N. Wynikało z tego że wiedza organów ścigania nt. afery ratuszowej i sytuacji w DDO jest nie mała. Bezzwłocznie został taki kontakt nawiązany. W następnych dniach odbyło się kilka spotkań w gabinecie szefa urzędu prokuratorskiego, skutkiem czego ruszyła formalna procedura złożenia odpowiednich dokumentów. Ruszyła potężna machina pracy urzędniczej. W tryby tej machiny wciagnięto dwójkę ww. oskarżonych. Organizacją pracy zajęła się młoda doktorantka z Wrocławia Beata K. Gdyby nie jej dziwny wypadek samochodowy, gdzie odniosła bardzo ciężkie obrażenia, być może proces byłby sprawniejszy i bardziej przejrzysty. Cóż, najważniejsze że doszła do siebie i mogła w nim uczestniczyć na jego zakończeniu. Ale sprawa DDO poszła innym torem i w innym trybie. A o tym wyżej.
Czy warto było? Oskarżony Grzegorz K., mimo zaawansowanego wieku i złego stanu zdrowia, zapewnia że tak. Casus opolski powinien stać się ostrzeżeniem dla tych którzy starają się za wszelką cenę konserwować przestępcze układy i powiązania na szczytach każdej władzy. Przyjdzie czas zapłacić za krzywdy wyrządzone niewinnym osobom. W przeciwieństwie do zwykłych obywateli, okres przedawnień przewin prokuratorskich i sędziowskich jest kilkakrotnie krótszy. To tylko trzy lata. Ale nie łatwo będzie żyć tym którzy serwowali zarzuty i wyroki na zamówienia. Zaistnieją w pamięci z niechlubną kartą.
Bez oczekiwania na kasację i ewentualne ułaskawienie przez Prezydenta RP, skazani bezzwłocznie rozpoczęli pracę nad skargą do Europekskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Zadbali też o odpowiednie nagłośnienie tej ich 10-cio letniej traumy i w ujawnieniu ich sprawców. Sprawców przestępstw, którzy wpadli we własne sidła.  Ale czy ktoś wstrzyma egzekucję tych okrutnych i haniebnych wyroków?
Grzegorz Korzeniewski
*Sąd kapturowy – Encyklopedia Interia.pl  -  ... pot. Sąd wydawany przez ludzi nie znanych osądzonemu, działających w zmowie przeciw niemu.
Grzekorz
O mnie Grzekorz

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka